Joanna
Ekologiczny Piknik Rodzinny w Spytkowie!
Zapraszamy na Ekologiczny Piknik Rodzinny - Spytkowo 2020!
ZUOK Spytkowo oraz Stowarzyszenie Aktywne Giżycko serdecznie zaprasza na „EKOLOGICZNY PIKNIK RODZINNY – SPYTKOWO 2020” i 540 lecie powstania Spytkowa, który odbędzie się 6 września 2020 roku. Początek o godzinie 14.00.
Rudzik
RUDY W ZAKŁADZIE
I nawet rudzik czasami skusi się, żeby wkroczyć na teren Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów Komunalnych w Spytkowie - ptak lasów, parków, zadrzewień, cmentarzy, ogrodów, zagajników i śródpolnych zadrzewień, Trochę drzew, trochę krzewów, trochę gąszczu i rudzik w takim krajobrazie sobie poradzi. A jak taki zaradny to i z sąsiedztwa składowiska chętnie skorzysta…
MIMIKA NA RUDZIKA
Bez wątpienia rudzik to posiadacz jednego z bardziej bajkowych, komiksowych i urokliwych wizerunków. Duża głowa, drobna sylwetka, pokaźne czarne, rozczulające oko. Do tego ta rozległa ruda plama na piersi, gardle i twarzy, aż do sino-szarego czoła. Jak się dobrze napuszy to robi się puszystą kuleczką na cienkich nóżkach i z krótkim ogonkiem. Sprawdzi się doskonale jako wzór na pluszaka, zabawkę, bohatera kreskówki, czy po prostu przytulankę dla najmniejszych. Nawet znam jedno przysłowie o rudziku (oczywiście wymyślone przez siebie): „kto choć raz zobaczy rudzika, temu na twarzy zmienia się mimika”. Nawet jeśli ktoś nie lubi ptaków, na rudzika spojrzy przychylnie. Posunę się jeszcze dalej. Zagorzały i zdeklarowany wróg ornitologii, przy konfrontacji z rudzikiem, gdy spojrzy w te duże, niewinne oczy, zapała miłością do skrzydlatych braci mniejszych. Taki jest właśnie rudzik! Po prostu potrzebny i niezbędny, zarówno dla ptaków, jak i ludzi. Wygląd jednak to nie wszystko. Mniejszy od wróbla rudzik słynie jeszcze co najmniej z dwóch rzeczy. Pierwszym walorem jest jego waleczność, bojowość i nieustępliwość. Ten milutki i komiczny dla nas wizerunek rudzików, dla tych ptaków ma zupełnie inną wymowę. Rozległa pomarańczowa plama to sygnał wywołujący u rywali agresję, zachęcający do zmagań. Szczególnie wczesną wiosną kiedy samce ustalają swoje rewiry są niezwykle wyczulone na każdego innego „gościa z rudym znaczkiem”. To coś w rodzaju swoistej płachty, która w wiadomy sposób działa na byka. Co ciekawe, samice wyglądają niemal dokładnie tak samo i z dużej odległości nie ma szans na ustalenie płci. Jednak te po przylocie nie są odganiane przez samców z rewirów, a nawet wprost przeciwnie. Najwidoczniej płeć piękna rudzików ma w sobie to coś, co zniewala kawalerów, a czego my ze swoim ułomnymi zmysłami nie dostrzegamy.
TYP JAZZOWY
Drugi niewątpliwy walor rudzików to ich wspaniały śpiew. To jedne z niewielu gatunków ptaków, które oddają się wokalnej pasji od wczesnego świtu, aż do zupełnego zmroku. Tak więc podczas wieczornych i porannych spacerów po lesie możemy się nastawić na dominacje twórczości rudzików. A jaki jest śpiew tych ptaków? To trochę typ jazzowy, a więc nastawiony na czystą improwizację. Każda ze zwrotek jest nieco odmienna, różni się długością, tempem, wplecionymi zapożyczeniami od innych gatunków. Jest to zestawienie gwizdów oraz treli z charakterystycznymi opadającymi i wibrującymi frazami. Tak więc mimo tej różnorodności poszczególnych wykonawców można, przy wcześniejszym osłuchaniu się z tymi dźwiękami, bez trudu rozróżnić głos rudzików na tle całej symfonii wiosennych ptasich śpiewów. A trzeba przyznać, że ptaki te mają talent i w pełni przykładają się do swoich występów. Stąd też rudzikowe pieśni są miłe dla ucha i plasują się wysoko na krajowej liście przyrodniczych przebojów. Przynajmniej w moich osobistych notowaniach. A że samce rudzików nie chodzą spać z kurami ich śpiew wybrzmiewa jeszcze długo po zachodzie słońca. Właśnie wczoraj wróciłem z nocnego objazdu po okolicy, gdzie słyszałem głos rudzika już w zupełnej ciemności, jedynie przy niewielkim wspomaganiu światła księżyca. Pytanie brzmi tylko, czy samice docenią taką aktywność i determinację w popisach. W końcu przeważająca większość tych serenad przeznaczona jest dla ewentualnych kandydatek.
KORZYŚĆ Z MECHANICZNYCH SŁONI
Rudzik jest raczej płochliwy, ale w pewnych przypadkach zadziwiająco śmiały, a nawet nieco wścibski. Doświadczają tego często właściciele ogródków, szczególnie kiedy zabierają się do pracy. Podczas kopania, grabienia, pielenia, koszenia mikro świat bezkręgowców ogarnia panika i ogłaszane są natychmiastowe alarmy. Z takiego zamieszania chętne korzystają rudziki, które swoim bystrym, wprawnym i całkiem dużym okiem w lot wychwytują dezorganizację w świecie owadów. Człowiek tego nie ogarnia, ale ptak szybko dostrzega każdy ruch, nawet tak drobnych stworzeń. I tak przy okazji działalności ogrodnika nadarza się doskonała okazja do udanych łowów. A rudzik nie jest wybredny. Każdy chrząszcz, larwa, mrówka, dżdżownica, pająk, czy ślimak są na wagę złota. Bywa, że taki rudzik w pewnym stopniu zaprzyjaźnia się ze swoim działkowcem i stale towarzyszy mu podczas jego prac w ogrodzie. Przesiaduje w pobliżu na płocie, czy ogrodzeniu, a jeżeli jest skoszony trawnik to może nawet uganiać się za pokarmem tuż przy nogach swojego dużego, dwunogiego sprzymierzeńca. Rudzików nie przeraża towarzystwo większego stworzenia. W lasach i puszczach ptaki te często towarzyszą ryjącym w ziemi dzikom, czy żerującym żubrom. W naruszonej przez ciężkie zwierzęta powierzchni mają szansę na szybki, łatwy i pożywny łup.
Na taki również łup liczą rudziki wkraczające na teren ZUOK-u w Spytkowie. Widywałem te ptaki wiele razy, jak kręciły się po asfaltowych alejkach, czy betonowych płytach. Tu w rolę dużego zwierza wcielają się ciągniki, spychacze, czy ciężarówki. Sprzęt ciężki rozgarnia, przesypuje i porcjuje hałdy z odpadami, ziemią, kompostem. W wyniku presji i działalności takich „mechanicznych słoni” wszystko co się rusza goni i ucieka w popłochu. A rudzik tylko czeka przyczajony gdzieś w pobliżu składu opon na takie niestandardowe okazje. Pewnie głównie takie atrakcje przyciągają te ptaki z cichego i spokojnego okolicznego lasu wprost na zurbanizowany plac dużego zakładu...
Bogatka
BOGATA Z URODZENIA
Są w zasadzie wszędzie. Znajdziemy je w lesie, w mieście, na wsi, w parku, w łąkowych zadrzewieniach, w ogrodzie, nad wodą i gdzie tam sobie jeszcze zapragniemy. Na obecną chwilę nie ma ich jeszcze na księżycu. Ale wcale nie ma pewności, że w niedalekiej przyszłości to się nie zmieni. A kto bogatemu zabroni? Najzamożniejsza ze wszystkich, sikor, o czym sugeruje już sama nazwa. Bogatka, jak matka i ojczyzna, jest tylko jedna!!!!
RZECZNIK PRAW SIKOR
Sprawna, sprytna, niezłomna, niezbyt płochliwa, ciekawska, asertywna, bojowa, wszędobylska – to zestaw cech, który z pewnością wywindował bogatki do czołówki w rankingu najliczniejszych krajowych ptaków. Kto nie widział bogatki, kto nie zna bogatki, kto nie słyszał o bogatce? Takich ludzi po prostu nie ma. Każdy statystyczny mieszkaniec naszego kraju musiał przynajmniej raz w życiu spotkać się z bogatką. Jeżeli ktoś zdoła obalić moją hipotezę w sposób zbliżony do naukowego to ja z tego miejsca podaje się do dymisji i składam rezygnację z funkcji lokalnego miłośnika ptaków. Nawet jeżeli ktoś zupełnie nie zna się na ptakach, nie chce się znać i w ogóle traktuje przelatującą ptasią menażerię jako anonimową masę, której obecność niczego nie wnosi, o sikorach coś z pewnością słyszał. A nasza bogatka jest jakby ambasadorem, rzecznikiem praw obywatelskich wszystkich sikor i trybunałem konstytucyjnym w jednym. To na jej widok, uwijającej się w przydomowym ogródku, od sześcioletniego szkraba, po sędziwego seniora miażdżąca większość wskaże z zachwytem – o, sikorka! Nie ważne, że bogatka, kto by ją tam szczegółowo kwalifikował i rozpatrywał po gatunku. Jest sikorka i wszystko gra! I w tym przypadku trzeba uczciwie przyznać, że na wiotkich barkach dzielnych bogatek spoczywa ogromna odpowiedzialność, za całą rodzinę. To właśnie poprzez kontakty z bogatkami kształtuje się świadomość społeczna, relacje człowieczo – sikorkowe oraz myśl opiniotwórcza. Pozostałe gatunki sikor to w zasadzie zupełne anonimy dla przeciętnego obywatela. Po pierwsze rzadziej się pokazują, po drugie są mniej liczne, po trzecie mają mniej wyrazisty i znany wizerunek, po czwarte kto by sobie tam nimi zawraca głowę.
Trzeba jednak przyznać, że bogatki ze swojej funkcji reprezentatywnej wywiązują się lepiej niż poprawnie. Pozostałe gatunki sikor powinny być usatysfakcjonowane i nawet nie myśleć o jakimś wotum nieufności. Sikory są generalnie przez człowieka postrzegane nadzwyczaj pozytywnie. I to nie tylko przez znawców, miłośników przyrody, czy zdeklarowanych amatorów skrzydlatych istot. Darzą je sympatią również i zupełnie okazjonalni beneficjenci spotkań z naturą. Przejawem tych pozytywnych skojarzeń, a raczej namacalnym dowodem, są liczne karmniki, poidełka i budki lęgowe, które rosną jak grzyby po deszczu w przydomowych ogródkach, zieleńcach, na posesjach, działkach itp. To właśnie głównie z myślą o sikorkach te wszystkie inicjatywy i zabiegi. Człowiek zawsze lubi popatrzeć na „żywe”. „Żywe” ciągnie do „żywego”. A że małe i drobne ptaszki nie śmiecą, nie brudzą, zbytnio nie hałasują, nie przeszkadzają, a nawet i któryś tam coś trochę podśpiewa to wszystko zdecydowanie sprzyja ludzkiej akceptacji. Konflikty interesów w tym przypadku praktycznie nie występują!
AGRESJA I WALECZNOŚĆ
Ale, hola, hola… Przeciętny człowiek ocenić może taką bogatkę tylko przez pryzmat krótkotrwałego i przygodnego kontaktu. Przeciętnemu człowiekowi w zasadzie tyle wystarczy. Przeciętny człowiek nie bardzo chce więcej wiedzieć o bogatkach, a jak już, to nie bardzo chce na zdobywanie tej wiedzy poświęcić więcej czasu. Oczywiście wnikliwy przydomowy obserwator może śledzić żywot sikorek i wiosną, i zimą. Mogą mu się otwierać zupełnie nowe horyzonty, może dochodzić do rozmaitych wniosków. Tylko na to trzeba chęci, czasu i zamiłowania do takiej formy spędzania czasu. Dla znaczącej większości widok przemykającej sikorkowej sylwetki to zupełne spełnienie oczekiwań, edukacyjna satysfakcja i ogólne zadowolenie. A więc to kontakt maksymalnie powierzchowny i incydentalny. Przy takich strzępach obserwacyjnych bogatka oczywiście jawi się jako ptaszek wesoły, ruchliwy, kolorowy, pocieszny i beztroski. Z tego wszystkie zgadza się raczej tylko: ruchliwy i kolorowy. Przy wnikliwej analizie i rozebraniu przeciętnej bogatki na czynniki pierwsze rysuje się nieco inny obraz. Oto przed nami bogatka – agresor, bogatka – napastnik, bogatka – nerwus, bogatka – drapieżnik. Kto przez dłużą chwilę będzie miał okazję na wnikliwą obserwację życia przy zimowym karmniku od razu się zorientuje, kto tam rządzi. Bogatki w takich sytuacjach bywają bardzo agresywne, a całe stadko tych ptaków to już duży problem dla innych gatunków, które są notorycznie przeganiane i prześladowane. Niejeden raz widywano ataki bogatek nawet na większe ptaki, jak choćby dzwońce. Zimą te niewielkie sikory pojawiają się przy padlinie. Pomiędzy myszołowami, bielikami i krukami szukają swojej szansy na mięsne co nieco. Odnotowano w końcu również przypadki realnego polowania bogatek na inne ptaki, a nawet nietoperze. Taki jastrzębie, czy sokoły w wersji mini. Myślę, że jeszcze tak naprawdę bogatki nie pokazały nam wszystkiego, nie odkryły kart, nie odsłoniły pełnej palety swoich możliwości. Ale z pewnością należy doceniać i podziwiać ich waleczność, ekspansywność, siłę przetrwania i bytowania w różnych warunkach. To w przyrodzie daje moc i gwarantuje sukces przetrwania gatunku. I jak widać to bogatkom udaje się nadzwyczaj doskonale!
PRZESŁANIE BOGATEK
Oczywiście jeżeli bogatki pojawiają się praktycznie wszędzie to i nie może ich zabraknąć w otoczeniu ZUOK-u. To, że sikory żyją w okalających zakład lasach nie może u nikogo wywoływać nawet kszty wątpliwości. Jednak zadziwiająco często docierają w głąb zakładu, baraszkując gdzieś pomiędzy urządzeniami, a budynkiem sortowni. Szczególnie zimą plądrują hałdy, pojawiają się przy stertach kompostu, uwijają się w pobliżu kontenerów. Całymi stadami, grupami i kompaniami zalatują na uprzemysłowiony teren. Dodatkowo przy biurowcu znajduje się całkiem spory i zawsze pełen karmnik, co już zupełnie przemawia na korzyść do sikorek i zachęca do systematycznych odwiedzin. Inne gatunki sikor próżno wypatrywać na tle futurystycznego, zakładowego krajobrazu. A te harde, odważne i ekspansywne istoty prą do przodu i śmiało korzystają ze wszystkich możliwości. Również podczas zimowej akcji obrączkowania przeprowadzonej przez zaprzyjaźnionego ornitologa na zaproszenie Młodzieżowej Grupy Badawczej Ptaków Wysypisk „Kania” w siatki łapały się niemal same bogatki. To tylko dowód na to, jaką przewagę mają i jak strzegą swoich stałych punktów żywieniowych przed innymi gatunkami, których w przyzakładowym lesie również zimuje całe mnóstwo. Z bogatkami jednak nie ma żartów, o czym za każdym razem przekonuje się również nasz specjalista od obrączkowania, który przy swoich czynnościach został przez nie niejednokrotnie poszczypany i podziobany. To też świadczy o nieustępliwości bogatek i o tym, że się nie poddają i walczą do samego końca. To dobry przykład wart powielania nie tylko przez ptaki. Ta uniwersalna zaleta powinna przyświecać również przedstawicielom rodzaju ludzkiego. Najgorsze co można zrobić to spasować, poddać się i położyć bezradnie. Na koniec przesłanie: „nawet jak zgasną wszystkie gwiazdy i nie będzie słońca, nawet kiedy z wypłatą nie dociągniesz do kolejnego miesiąca, nawet kiedy toniesz i puszcza Cię ręka ratująca, zepnij cztery litery, weź się w garść i na przekór wszystkiemu zawalcz do końca!!!!”
Kania ruda - dwa oblicza
DWA OBLICZA KANI RUDEJ
Ptaki też bywają pełne sprzeczności i dwuznaczności. Można być wspaniałym, drapieżnym ptakiem majestatycznie szybującym wśród przestworzy, a jednocześnie grzebiącym na wysypiskach odpadów niczym przeciętny ptasi kloszard. Można być wspaniałym konstruktorem strategicznie usytuowanego w ustronnym miejscu własnego gniazda, a jednocześnie ciągnąć do swojego „mieszkanka” przypadkowe śmieci niczym przeciętny amator promocji marketowych. Można być niepowtarzalną i budząca grozę kanią rudą, a jednocześnie bezradną i przeganianą przez kruki...kanią rudą!
GROŹNY ŚMIECIARZ
Od kwietnia znaczenie i ranga Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów Komunalnych w Spytkowie znacznie spektakularnie wzrasta. Nie oznacza to jednak jakiejś dzikiej nadprodukcji śmieci przez lokalną społeczność, choć w okolicy Świąt Wielkanocnych odpadów, resztek i pozostałości może być zdecydowanie więcej. W tym przypadku to popularność zupełnie inna – ornitologiczna. W tym czasie na terenie zakładu pojawiają się pierwsze kanie rude i będą się tam kręcić systematycznie aż do końca sierpnia. A trzeba czym prędzej wyjaśnić, że taka kania ruda to nie jest jakiś tam przypadkowy gołąb, czy kawka. To jeden z gatunków, który rozpala emocje, budzi zainteresowanie i przyprawia o gęsią skórkę niejednego miłośnika ptaków, szczególnie amatora szponiastych. To ptak nieliczny i występujący nierównomiernie na terenie kraju. Są miejsca w Polsce, gdzie na próżno można wypatrywać na niebie charakterystycznej sylwetki kani rudej. Szacuje się, że krajowa populacja liczy ok 1,5 – 1,9 tysiąca par, a większość z nich żyje na Pomorzu Zachodnim, Warmii i Mazurach. I to właśnie paradoks, że taką rzadkość i w pewnym sensie rarytas ornitologiczny możemy z łatwością zlokalizować w pobliżu hałdy z odpadami. To tam po raz pierwszy w młodości zobaczyłem te ptaki, kiedy jeszcze w miejscu teraz funkcjonalnego i prężnie działającego zakładu znajdowało się półdzikie i słabo kontrolowane wysypisko. Oznacza to tylko jedno, że kanie rude od lat zadomowiły się w okolicy, a takie miejsca z dostępem do resztek i odpadów są dla nich wyznacznikiem atrakcyjności danego terenu. Dodać jednak należy uczciwie, że poza bonusem w postaci możliwości korzystania z dobrodziejstw zakładu, krajobraz w okolicy Spytkowa spełnia wszelkie pozostałe wymogi dla tych ptaków. Kania ruda szczególnie preferuje mozaikę, miszmasz i zróżnicowanie, czyli po prostu najlepiej jeśli łąka graniczy z laskiem, lasek z polem, a na polu jeszcze śródpolne zadrzewienia, obok których rozlewiska i znowu łączka, za którą pole z granicą lasu tuż obok jeziora itd. Nie samymi śmieciami kania żyje, musi być jeszcze strefa ustronna i zamaskowana na założenie gniazda oraz rozległe tereny do prawdziwych polowań, jakie przystoją każdemu liczącemu się ptasiemu drapieżnikowi. Choć kania to oportunista pokarmowy – jak nie upoluje czegoś konkretnego to i padliną się zadowoli, rozjechanym na szosie nieszczęśnikiem, a czasem i odpadkami z naszych stołów. Taki to ptak o dwóch obliczach – groźna kania i żebrząca ruda!
Z KURCZAKIEM NA KANIE
Ile to razy człowiek dla tych ptaków głupiego z siebie zrobił! Obserwowałem i obserwuję kanie rude w ZUOK-u już od dobrych kilku lat. Niemal podczas każdego mojego przyjazdu między kwietniem, a sierpniem przy kilkugodzinnym pobycie i obserwacjach na niebie pojawiała się charakterystyczna smukła sylwetka z długimi skrzydłami i równie wydłużonym i wciętym ogonem. Nie zawsze kanie rudą można szybko i poprawnie oznaczyć. Czasami z daleka, patrząc pod słońce można ja pomylić z zaglądającą również do ZUOK-u kanią czarną. „Rudzielec” jednak ma bardziej intensywnie ubarwione upierzenie, rdzawobrązowy ogon oraz widoczne duże białe plamy na spodniej stronie skrzydeł. Dodatkowo z reguły ten ogon kani rudej jest bardziej wcięty, ale ta cecha czasami może być myląca. Wracając do mojej głupoty! Po wielogodzinnych obserwacjach z daleka tych ptaków zauważyłem, że mają specyficzny sposób żerowania. Najczęściej kręcą się i krążą nad placem i odpadami, by po chwili zapikować i w locie porwać coś z podłoża. Bywają to zwykłe śmieci, kawałki folii, papieru, a czasem jednak jakaś odrobiona mięsa. Nigdy jednak, albo prawienie nigdy nie lądują na ziemi wśród śmieci, jak robią to inne ptaki, choćby też drapieżne myszołowy. Pomyślałem, że może nie ma tam nic na tyle interesującego i dużego, by na dłuższy czas przykuć uwagę tych ptaków. A bardzo mi zależało na ich zatrzymaniu na podłożu przez dłuższy czas, żeby zrobić takie zdjęcie w pozycji tete-a-tete, czyli twarzą w twarz (albo nosem w dziób). Postanowiłem przygotować coś większego, coś co by skusiło i przyciągnęło drapieżniki. W tym celu wybrałem się do lokalnego supermarketu i kupiłem całego kurczaka. Oczywiście takiego oskubanego z wypatroszonymi wnętrznościami, takiego, który od raz mógłby wylądować w piekarniku. W drodze na składowisko pomyślałem sobie, że ten kurak wcale nie jest na tyle duży, żeby kania nie mogła go „capnąć” z powietrza, tak jak pozostałych frykasów z placu. A wówczas nie dosyć, że szybko straciłbym przynętę, to i ptak by się najadł do syta i zrezygnował z dalszych poszukiwań. Postanowiłem zatem przywiązać go sznureczkiem i trzymać swój zakup z działu mięsnego na postronku, tak jak Pawlak swojego kabana w kultowej komedii „Nie ma mocnych”. Nie będzie mógł zabrać swojego dania na wynos, to będzie musiał się zatrzymać i spożyć bezpośrednio w „lokalu”. Jedną stronę sznurka przytwierdziłem do drobiowego kikutka, a drugą do słupka znajdującego się na placu składowiskowym. Sam szybko ukryłem się nieopodal maskując się dokładnie w śmieciowym krajobrazie. Oczywiście z tego eksperymentu nic nie wyszło. Gdy kania ruda zlatywała zainteresowana kurczakiem przeganiały ją z determinacją kruki. Te z kolei bały się zbliżyć do przynęty, gdyż od początku widziały tam moja osobę i cały czas miały świadomość, że jestem przyczajony nieopodal. Czerwcowe południe paliło słońcem otwartą przestrzeń. Czułem się jak rozbite jajko na patelni, a obok powoli podgrzewała się potrawka z kurczaka. Po kilku godzinach zrezygnowałem z dalszego oczekiwania, a kurczak od żaru słonecznego zrumienił się jak w dobrze nagrzanym piekarniku. Jednak mimo tej obróbki termicznej nie zabrałem pieczystego do domu. Uwolniłem tylko z niewoli pozostawiając na placu łakomy kąsek rozpalający zmysły niejednego ptasiego głodomora. Już myślałem o ulepszeniu tego eksperymentu, analizowałem popełnione błędy. Kolejne próby były już w zasadzie zaplanowane, ale w ostatniej chwili te wszystkie dziwne pomysły wybiła mi z głowy żona, która zasugerowała, że jeżeli codziennie będę donosił ptakom świeże kurczaki z masarni to szybko pójdziemy z torbami. I to od razu do miejsca, w którym prowadziłem obserwacje kań rudych, kruków i niezjadanych kurczaków.
SZMATKI DO GNIAZDA
Dziwne są te kanie, ale jednocześnie intrygujące. Wydaje się, że okolica zakładu w Spytkowie jest zasobna w pożywienie i spełnia wszelkie wymogi tych ptaków. Są oczka wodne, łąki, pola, większe lub mniejsze zadrzewienia, a wszystko to pofragmentowane, poszatkowane, postrzępione. Krajobraz zróżnicowany i bogaty. Wszystko to sprzyja penetracji, możliwości zdobywania pożywienia, a także sposobności do izolacji i odpoczynku. Miejsc odpowiednich do założenia gniazd też jest całe mnóstwo. Dookoła aż roi się od niewielkich lasów i bardziej rozbudowanych śródpolnych, czy łąkowych zadrzewień, do których człowiek praktycznie nie zagląda. Wszystko przez trudny dostęp, gęsty podszyt, czy też podmokłe lub zabagnione fragmenty. A więc bezpośrednio z gniazda na żerowiska mają w linii prostej minimalne odległości. Mimo wszystko ich stała, systematyczna i regularna obecność przy składowisku z odpadami wskazuje, że stawiają w dużym stopniu i opierają się też na tym pożywieniu łatwiej dostępnym. Na placu można nie tylko coś znaleźć, ale można też coś komuś odebrać. Duży ruch, duże ilości ptaków, zmienność i intensywność dostępnego pożywnia – to wszystko oddziałuje na wyobraźnię kań rudych. Śmietnisko przydaje się jeszcze do innych względów. Nie wiadomo dokładnie dlaczego, ale ptaki te bardzo chętnie „dekorują” sobie gniazda znalezionymi przedmiotami, które jednak w naszym mniemaniu średnio się nadają do ozdoby. Mówiąc szczerze kanie ciągną byle jakie śmieci i odpady, które im w jakiś sposób wydają się atrakcyjne. Ptaki te przeważnie co roku budują nowe gniazda. W niektórych przypadkach jednak korzystają z tych samych. Najchętniej zakładają gniazda na sosnach, lokując je w rozwidleniu pnia, bądź na bocznych gałęziach na wysokości ok. 20 metrów nad ziemią. Oczywiście zdarzają się również gniazda na innych drzewach. Nie są to zbyt duże konstrukcje, ich wysokość wynosi ok. 50 cm, a średnica nieco przekracza tą wartość. Wyściółkę stanowi miękka roślinność … oraz śmieci. Czego to nie znaleziono w gniazdach kani rudych. Były szmaty, folie, opakowania po czteropakach piwa, a nawet niedopałki papierosów. Taka forma zbieractwa i kolekcjonerstwa nie zawsze spełnia swoją pozytywną rolę. Domyślam się, że te gromadzone odpadki mogą w jakimś stopniu wzmacniać konstrukcje, poprawiać wygodę, pełnić role izolacyjne, jednak słyszałem też o przypadkach zaplątania się młodych ptaków w zawleczone przez dorosłe ptaki sznurki, folie i inne odpadki. Ale my możemy sobie tylko pogadać, a przyzwyczajeń, nawyków i strategii kań rudych nie zmienimy. Dla mnie to trochę dobrze, bo mogę do woli obserwować te ptaki kręcące się od kwietnia do września nad zakładem w Spytkowie!
Czas Dzięciołów
CZAS DZIĘCIOŁÓW
Marzec to zdecydowanie czas dzięciołów. Słoneczko na niebie, ciepły strumień powietrza, bezwietrznie i sucho – definitywny koniec zimy i ptasie zmysły zaczynają wariować. Podniecenie, ekscytacja, instynktowna ekspresja, rozbudzony zew wzmożonej aktywności przekładają się na widoczne czyny, zachowania i podejmowane działania. Trzeba się pokazać, trzeba dać znać o sobie, trzeba się wypromować. Dzięcioły na start! Marcowe zawody rozpoczęte!!!
WARSZAWA I DZIĘCIOŁY
Ze wszystkich krajowych dzięciołów, z całego rodzinnego klanu, ze wszelkich łażących po pniu głową do góry i wykuwających dziuple stworzeń - dzięcioł duży jest liderem, zwycięzcą, dominatorem i przodownikiem. Mimo zmian w środowisku, mimo nieustannej ingerencji człowieka, mimo zupełnie nowych porządków i perspektyw, gatunek ten wpisuje się ze swoim wizerunkiem w zasadzie w każdy krajobraz i każdą przestrzeń. Las głęboki i dziki, jaki jeszcze pozostał nam w ostatnich i niewielkich fragmentach – dzięcioł duży puka. Miejski park w wielkiej aglomeracji z betonowanymi alejkami i ławeczkami – dzięcioł duży stuka. Ogródki działkowe, gdzie przeciętny emeryt szuka wyciszenia i relaksu – dzięcioł duży werbluje. Nadwodne zadrzewienia, dziki brzeg w towarzystwie trzcinowiska, zarośla wierzbowe i piękny pejzaż rodem z malarskich plenerów – dzięcioł duży kuje! Gdzie jakieś byle drzewo, gdzie jakiś solidniejszy pieniek, czy byle krzewina z roślejszymi drzewkami – tam biało-czarna sylwetka z mocno odznaczonym czerwonym podogoniem, czarnymi wąsami i silnym dziobem pojawia się regularnie, a jej widok raczej nikogo nie dziwi.
Dzięcioł duży to bezwzględnie synonim sukcesu. I to nie tylko laur w kategorii skrzydlatych mieszkańców. To przykład również dla naszego gatunku ogólnie, jak i dla każdej jednostki indywidualnie – jak się przystosować, wyjść z opresji, postawić na swoim, okiełznać nieznane, budować i organizować się, a nie bezradnie rozkładać skrzydła. Obecnie wielkość populacji dzięcioła dużego w naszym kraju szacuje się na ok 900 tysięcy par i cały czas notuje się wzrost liczebności tego gatunku. To naprawdę imponujący wynik w rodzimym świecie ptaków. To mniej więcej tyle ile mieszkańców liczy sobie nasza stolica. Wyobraźmy zatem sobie Warszawę ze swoim zgiełkiem i ruchem, a w jej granicach uwija się i kręci 1 800 000 dzięciołów. Nie masz cwaniaka nad Warszawiaka - nie masz mocnego nad dzięcioła dużego!
ZJE PRAWIE WSZYSTKO
Jaka jest więc recepta dzięcioła dużego na sukces, która wypycha na piedestał ten gatunek w zestawieniu z innymi krajowymi przedstawicielami rodziny dzięciołowatych Oto tylko kilka czynników składających się na takie powodzenie. Po pierwsze istotną rolę odgrywa ich wrodzona tolerancja siedliskowa. Dzięcioły duże nie są ograniczone do specyficznych warunków i wąskiej specjalizacji w stosunku do biotopu, który zamieszkują. Niektóre dzięcioły do funkcjonowania muszą mieć obumarłe i stare drzewa z przewagą świerka w sercu nietkniętego przez człowieka kompleksu leśnego, inne nie wyobrażają sobie świata bez podmokłych olsów i grądów, jeszcze inne wymagają obecności wiekowych, olbrzymich dębów w mieszanym drzewostanie świetlistego lasu. A więc wymagania spore, niczym rozpasanych gwiazd show biznesu. Wiadomo, że takich terenów nie jest dużo, a z roku na rok pod wpływem działalności człowieka giną w oczach. Dzięcioły z reguły nie są elastyczne i przywiązują się do naturalnych warunków funkcjonowania. Co więcej, natura też w większości tak przystosowała te ptaki, że trudno by było im zaistnieć w zupełnie innych okolicznościach i innych siedliskach. Takie ograniczenia nie dotyczą dzięciołów dużych, które równie dobrze zagospodarują przestrzeń lasu, jak i miejskiego parku, cmentarza, przydrożnej alei, ogrodów, dużych zwartych kompleksów leśnych, jak i niewielkich śródpolnych lub łąkowych zadrzewień.
Drugi czynnik to dosyć bogate, urozmaicone i szerokie menu. Dzięcioł duży nie grymasi i to wychodzi mu jak najbardziej na plus. Oczywiście, jak przystało na dzięcioły, podstawowym pokarmem są owady i ich larwy wydłubywane i wyciągane z drewna. Jednak gdy ogranicza się dostęp do tego pożywienia to bez trudu przestawia się na inne pożywienie. A jest tego całkiem dużo: nasiona szyszek, owoce, a nawet padlina. W dodatki może odwiedzać nasze karmnik, gdzie pałaszuję słoninę, czy przydomowe ogródki w celu konsumpcji pozostawionych na drzewkach jabłek. Jeżeli jeszcze do tego dołączymy zupełnie wymyślne „potrawy” takie jak: mszyce, sok spijany z brzóz, pisklęta i jaja innych ptaków to wyciągniemy z tego jedną i konstruktywną konkluzję – dzięcioł duży nie jest wybredny!!!
WYSOKO POSTAWIONA POPRZECZKA
Echo wiosennego bębnienia dzięciołów dużych rozchodzi się również po terenie Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów Komunalnych w Spytkowie. Czyżby odpady i resztki były pokusą do odwiedzin? Mimo rozbudowanego i bogatego jadłospisu dzięcioły raczej nie upadły tak nisko, żeby grzebać na hałdach i stosach śmieci. Tym bardziej, że warunki o tej porze roku już na tyle sprzyjające, że można bez trudu znaleźć swój podstawowy i sztandarowy pokarm. Co innego zimą - zakładowy karmnik, a szczególnie znajdująca się tam słonina, owoce, czy kule tłuszczowe mogłyby być zdecydowanie ofertą „de luxe”. Jednak mimo wszystko nigdy nie widziałem dzięciołowych sylwetek w pobliżu tej ptasiej jadłodajni. Ale może w myśl staropolskiego przysłowia wymyślonego przeze mnie przed chwilą - kiedy człowiek nie widzi, wówczas ptak się nie wstydzi.
W każdym razie wiosenna aktywność dzięciołów jest widoczna w ZOUK-u. Okalające plac wysokie drzewa i sąsiedztwo lasu to wystarczające argumenty dla tych ptaków, żeby się od czasu do czasu pojawiały w tym miejscu. Nad placem przelatują tylko niczym strzały zmieniając sobie drzewostan i miejsca żerowania. Poszukują też oczywiście partnerów. To jest w końcu wiosna, a o tej porze roku samotność może bardziej doskwierać nie tylko człowiekowi. Trzeba się spieszyć, obowiązków każdy dzięcioł wiosenną porą ma co nie miara. A to zaloty, a to walka z konkurencją, a to wyznaczenie terytorium, a to kucie dziupli… trzeba być bardzo zdyscyplinowanym, wytrwałym, ambitnym i pracowitym, aby wypełnić wszelkie powinności przeciętnego dzięcioła. Zwykle staram się brać przykład z tych ptaków i snując życiowe plany ustawiam sobie poprzeczkę na podobnym poziomie, jednak już każdego leniwego ranka strącam ją z pełną determinacją. No cóż, gdzie mi tam do dzięcioła, a szczególnie do dzięcioła dużego…
Jesienna aura
W styczniu zimy również nie było!
W dniu 18 stycznia 2020r. po raz pierwszy w nowym roku ekipa z Młodzieżowej Grupy Badawczej Ptaków Wysypisk „Kania” odwiedziła teren ZUOK-u. I w tym miesiącu pogoda okazała się mało zimowa, a mówiąc dokładniej – jesienna. Zamiast śniegu i lodu sporo ciemnych chmur, wiatr i delikatny, drobny deszczyk. Niby styczeń, a jak listopad. Dla miłośników ptaków pogoda jednak nie ma większego znaczenia, najważniejsze są… skrzydlate stworzenia. A tych w ZUOK-u nigdy nie brakuje – czy śnieg, czy deszcz, czy słońce.
Na pierwszy ogień poszło spore zaskoczenie i niespodzianka. Nad zakładem przeleciało pięć gęgaw. Obecność gęsi w styczniu w tej części Mazur zdarza się rzadko. Ale przy takiej pogodzie to i niektóre ptaki mogły stracić rozeznanie i pogubić się trochę w swoich planach oraz życiowych strategiach. Pozostałe spotkane przez nas towarzystwo składało się już jednak ze stałych zimowych bywalców ZUOK Spytkowo. Na pierwszy plan rzucały się mewy, których udało nam się naliczyć i zidentyfikować ponad 400. Obecność czterech gatunków: mewy srebrzystej, mewy siwej, mewy białogłowej i śmieszki w dodatku w rożnych szatach wiekowych to dla młodych miłośników ptaków był doskonały poligon doświadczalny w umiejętności rozróżniania tej grupy ptaków. Drugą siłę stanowiły ptaki krukowate, które - w odróżnieniu od chaotycznie krążących w powietrzu mew - grzeczniutko siedziały sobie w rzędzie na płocie okalającym plac składowiskowy. W dodatku udało nam się dostrzec pięć srok kręcących się w okolicy zakładu. Zwykle płoche i nieśmiałe tym razem pozwoliły nawet zrobić sobie zdjęcie. Żyjące w większych miastach sroki są raczej niepłochliwe i potrafią podchodzić blisko człowieka. Populacje zamieszkujące obrzeża mniejszych miast bądź śródpolne zadrzewienia to ptaki nieufne i zachowujące dystans. Ponownie na terenie zakładu odnotowaliśmy obecność zimujących szpaków, tym razem w ilości 10 ptaków. Łącznie podczas tej wycieczki udało nam się policzyć 867 ptaków z 14 gatunków. Jak na styczeń to całkiem nieźle! Poniżej tabela ze szczegółowymi wynikami.
Wyniki monitoringu terenu ZUOK-u z dnia 18 stycznia 2020r.
Lp |
Gatunek
|
Ilość |
1. |
Mazurek |
41 |
2. |
Sroka |
5 |
3. |
Gęgawa |
5 |
4. |
Mewa białogłowa |
23 |
5. |
Szpak |
10 |
6. |
Modraszka |
3 |
7. |
Bogatka |
2 |
8. |
Kruk |
18 |
9. |
Wrona siwa |
40 |
10. |
Mewa srebrzysta |
128 |
11. |
Śmieszka |
50 |
12. |
Mewa siwa |
264 |
13. |
Kawka |
213 |
14. |
Gawron |
65 |
|
RAZEM |
867 |
Superkurak
„SUPERKURA”
Obok kury nie można przejść obojętnie. Kurę należy podziwiać, współczuć jej i ją doceniać. Czym byłby świat bez kury oraz bez jajka, bez względu na to, co było pierwsze. Kura to cała masa sprzeczności, dwuznaczności i wielowymiarowości. Z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że można być dumnym z tego, że jest się kurą. A jeszcze bardziej jeżeli jest się dziką kurą zmuszoną żyć poza wolierą, zagrodą, czy kurnikiem. A już zupełnie jeżeli jest się niezwykła kuropatwą, która żeby przeżyć rok musi wykazać się jeszcze większym heroizmem, przebiegłością, zaradnością, zapobiegliwością, odwagą i odpornością. To już nie jest zwykła kura – to „superkura”!!!
BOHATER NASZYCH CZASÓW
Mamy w naszej współczesnej kulturze masowej i przestrzeni medialnej wielu superbohaterów. Komiksy, filmy, gry komputerowe kreują coraz to bardziej wymyślnych futurystycznych herosów o niezwykłym wyglądzie i cechach nadprzyrodzonych. Batman, Spiderman to już przeżytek, który możemy postawić w jednym rzędzie z Myszką Miki, czy Kotem Filemonem. Teraz mamy całą masę wyimaginowanych stworów, czy innych mutantów, które dla mojego pokolenia są zupełnie niezrozumiałe. Wszystko jakieś obce, obcobrzmiące, nietutejsze i nieprzystające do rzeczywistości. I takie w zasadzie są założenia. Musi być zagadkowo, kosmicznie, bajkowo, nowocześnie, progresywnie i nie dla starych. Ma robić wrażenie, szokować, zadziwiać i przerażać jednocześnie. Wtedy produkt się sprzeda i karuzela zakręci się w odpowiednią stronę.
Ja mam jednak swojego „superbohatera”. To trochę typ staroświecki, niemedialny, swojski, rzeczywisty i krajowy. To jest zdecydowanie wyrób krajowy. Trochę trudno taką postać byłoby wciągnąć do show biznesu i całego przemysłu około produkcyjnego. Mimo wszystko trzeba promować, a przynajmniej popularyzować to co nasze i to co przystaje do lokalnej świadomości. Proszę państwa, moim wcieleniem bohatera i ultra-herosa jest i będzie niezwykła, a jednocześnie najzwyklejsza w świecie… kuropatwa! A ile jest procent kury w kuropatwie? Tyle ile piłkarza w Robercie Lewandowskim, ile piosenkarki w Maryli Rodowicz, czy ile aktora w Januszu Gajosie. To stuprocentowy kurak, z wszelkimi jego sprzecznościami, wadami, zaletami i niespodziankami. Każdy, kto prześledzi roczny cykl życia kuropatwy i dostrzeże pełną gamę niebezpieczeństw i zagrożeń, z którymi muszą się zmierzyć te dzielne ptaki, przyzna bez zawahania, że przynajmniej nominacja na tytuł bohatera należy się im, jak dla ZUOK Spytkowo odpady!
I KURAK SIĘ NIE NAJE, I SAMOCHÓD NIE ODPALI
Zima, zima, zima… Idzie zima, a starszą, że w tym roku będzie to zjawisko nieokiełznane i obfite, z tak surowym obliczem, którego nie widziano od wielu dekad. Już się tego boję ja, a przede wszystkim mój samochód, który regularnie odmawia posłuszeństwa i na nic nie reaguje już przy temperaturach poniżej 10 stopni Celsjusza. Wypada mieć nadzieję, że te szumne zapowiedzi to tylko wyraz stworzenia sensacyjnego tematu w portalach internetowych, przynoszącego satysfakcjonujący poziom „klikalności”. Jeżeli jednak przewidywania meteorologów, wróżbitów, górali i szarlatanów się potwierdzą zagrożona będzie nie tylko moja mobilność samochodowa, ale przede wszystkim odbije się to na nieszczęsnych kuropatwach.
Kurak, który słabo lata, na krótkie dystanse, a raczej spaceruje; który przez cały rok pałęta się po naszych okolicach, a nie ucieka bez względu na pogodę i okoliczności w cieplejsze strony; który na polach i łąkach szuka sobie roślinek i nasion do jedzenia, a niespecjalnie chętnie kieruje się w pobliże miejskiej przestrzeni – zimową porą musi przeżywać cierpienie i katusze. Kilka lat temu, kiedy spadł porządny śnieg wybrałem się na ornitologiczny spacer na pobliskie pole. To nie była przyjemna wędrówka. Ponad półmetrowa warstwa śniegu powodowała, że zapadałem się po kolana. Ale mimo wszystko próbowałem dotrzeć do znajdującego się kilkaset metrów dalej zadrzewienia. Liczyłem, że kryją się tam jakieś drobne ptaki wróblowe przed wiatrem i mrozem. Gdy dochodziłem do celu, tuż sprzed moich nóg w pobliżu kępy uschniętych chwastów wyrwały się jakieś furkoczące stworzenia przyprawiając mnie błyskawicznie o palpitację serca. To było kilka kuropatw, które przeleciały kilkadziesiąt metrów po czym zapadły w śnieżną powłokę, niczym w puchową pierzynę na rozległym łożu. Ptaki zapewne żerowały tam szukając czegokolwiek „nasiono-podobnego”, choć przy tak nędznej jadłodajni o żerowaniu raczej mowy być nie może. To bardziej coś na kształt uchwycenia czegokolwiek przy dużej dozie szczęścia. I zrobiło mi się niewymownie szkoda tych nieszczęsnych stworzeń. Dla dwunożnego, dobrze odżywionego ssaka (może nawet zbyt dobrze), odzianego ciepło (z kalesonami włącznie), w wygodnym obuwiu (wysokim) dłuższa przechadzka w takich warunkach nie była przyjemnością. W dodatku cały czas usytuowane z tyłu głowy zapewnienie i przeświadczenie, że w każdej chwili można wrócić do pieleszy i ciepełka domowego było dodatkowym atutem. Kuropatwy natomiast całe schowane w śniegu i pod śniegiem, na czas bliżej nieokreślony, uzależniony od łaskawości aury i często niewiarygodnych prognoz meteorologów. W takich warunkach przeżyć, będąc stworzeniem o takiej charakterystyce, to trzeba zdecydowanie posiadać jakieś walory nadprzyrodzone, o którym się fizjologom nie śniło!!!
JAK NIE DZIOBEM JE TO ŚRUTEM
Nie tylko zima dziesiątkuje i ogranicza możliwości kuropatw. W sezonie lęgowym również nie kolorowo. A jak ma być inaczej, jeżeli swoje gniazda zakłada się bezpośrednio na ziemi. Wprawdzie kuropatwy ukrywają je w gąszczu roślin, trochę maskują, trochę kamuflują, trochę cudują… Jednak w świecie zwierząt, w świecie wyostrzonych zmysłów, w świecie wyczulonych nosów, w świecie bystrości i beznamiętnej systematyczności, dobra kryjówka, która by uszła uwadze czujnych, wszędobylskich, prześwietlających przestrzeń na wskroś licznych drapieżników graniczy chyba z cudem. I tu po raz kolejny „nadprzyrodzoność” i „superkurość” się potwierdza. Lista łasych na kuropatwie jaja i przychówek niesłychanie liczna: od wałęsających się psów i kotów, przez dziki, borsuki, lisy, po kruki, wrony, bociany, błotniaki i całą masę innych mieszkańców łąk i pól. Jak się przeciwstawić tym licznym drapieżnikom, często dużo większym, wyposażonym w ostre kły, dzioby i pazury mając do dyspozycji krępą sylwetkę, krótki dziobek i dosyć mocne nogi, jak przystało na kurę. Walka nie wchodzi w grę, tylko lawirowanie, czujność, zapobiegliwość, a czasami może i domieszka desperacji lub agresji. Trzeba mierzyć siły na zamiary i dostosowywać swój plan do zagrożenia. Co prawda natura trochę doposażyła kuropatwy, takim bonusem na starcie, w postaci możliwości licznego zniesienia. W przypadku nieuniknionych strat w lęgach duża ilość piskląt to większe nadzieje na dochowanie jakiejś części potomstwa. Kuropatwa składa przeważnie 15-17 jaj, a samice – rekordzistki nawet do 24. Dodatkowo jeżeli wszystko przepadnie i jakiś drapieżnik szybko splądruje gniazdo, kuropatwy są w stanie powtórzyć lęg.
To jednak nie wszystko. Tym razem już zupełna porażka. Nie dosyć, że zimą ciężko, nie dosyć, że wiosną i latem ciężko to… jesienią również ciężko. Przy tylu zagrożeniach i tylu przeciwnikach zaraz po wakacjach w kolejce do tych sympatycznych kurek ustawiają się amatorzy strzałów z dwururek i dubeltówek. Kuropatwa niestety jest ptakiem łownym, a prawny okres polowań na te ptaki trwa od 11 września do 21 października, a w drodze odłowu (co by to nie miało oznaczać) - do 15 stycznia. Jakim cudem ta topniejąca populacja kuropatw jeszcze daje radę utrzymać w naszym kraju liczebność szacowaną na ok. 300 tysięcy ptaków, nie mam pojęcia. Te ptaki po prostu mają moc! To „superkury” bezwzględnie.
A cała historia o kuropatwach dlatego w tym miejscu, że w październiku po raz pierwszy udało się zaobserwować obecność stada kuropatw na terenie składowiska w ZUOK Spytkowo. Osiem ptaków zręcznie przemierzało porośniętą chwastami część placu, a całe zajście miało miejsce (tak się fajnie złożyło) podczas wizyty Młodzieżowej Grupy Badawczej Ptaków Wysypisk „Kania”. Dla dużej części młodych miłośników ptaków była to pierwsza okazja i pierwsza możliwość obserwowania tych ptaków z bliskiej odległości. Oczywiście stado powoli, aczkolwiek miarowo kierowało się w przeciwną stronę. Jednak każdy mógł do woli napatrzeć się na te niezwykłe ptaki oraz zrobić im zdjęcia. Dziękujemy zatem kuropatwom, że mimo swoich problemów, napiętego grafiku i harmonogramu dnia oraz trwającego sezonu polowań, zaszczyciły nas swoją obecnością i wpadły w sobotę do ZUOK-u na spotkanie z dzieciakami. Ale proszę Państwa, takie są właśnie te ptaki - z sercem na dłoni i pozytywnym nastawieniem. W końcu posiadanie tytułu „superkury” zobowiązuje!!! Uczmy się od kur i kuropatw – odporności, wytrwałości, hartu ducha! Uczmy się od kuraków - wszystkiego!!!
Grudniowe obserwacje
GRUDNIOWE OBSERWACJE GRUPY „KANIA”
Nie tak wyobrażaliśmy sobie grudniową wycieczkę Młodzieżowej Grupy Badawczej Ptaków Wysypisk „Kania” do Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów Komunalnych w Spytkowie. Zima to śnieg, zima to mróz, zima to ślizgawki, bałwany i śnieżki. Prawdziwy grudzień to zadymki, zamiecie, szron i szadź. Święta Bożego Narodzenia na dniach, a pogoda bliżej tej z Wielkanocy. Dzień przywitał nas wilgotną, wietrzną i pochmurna pogodą, jednak temperatura na spory plus. Dla młodych miłośników ptaków jednak aura nie ma większego znaczenia, w końcu nie jest to klub meteorologów. A ptaki tego dnia dopisały jeszcze lepiej niż zwykle, choć na terenie zakładu nigdy ich nie brakuje. Tym razem jednak obserwacje były owocne, w ciągu dwugodzinnego spaceru po posesji ZUOK-u udało się nam zaobserwować aż 18 gatunków ptaków. To zimowy rekord grupy „Kania”. Poza gatunkami typowymi dla wysypisk i składowisk odpadów odnotowaliśmy na terenie zakładu obecność m.in. kosa, modraszki, sikory ubogiej, kwiczoła, dzięcioła dużego, czy myszołowa. Mimo, że temperatury nie były ujemne, ptactwo już najwidoczniej nastawiło się na tryb zimowy, zbliżając się do człowieka i terenów zurbanizowanych. Wiele gatunków ptaków w najtrudniejszych dla siebie miesiącach w poszukiwaniu pożywienia i chęci przetrwania pojawia się i wciska w miejską przestrzeń zaglądając do karmników, sadów, parków, ogrodów, czy cmentarzy. Stąd też i zapewne wzmożony ruch w pobliżu zakładu.
A tymczasem na składowisku i w jego pobliżu królowały mewy, których naliczyliśmy ponad 800. Białe ptaki w największych ilościach przesiadywały na budynku sortowni, z którego co raz podrywały się w powietrze robiąc przy tym wiele hałasu i zamieszania. Mewom jak zwykle wtórowały ptaki krukowate, które w odróżnieniu spłoszone chowały się w koronach drzew okalających plac i część zakładu. Na uwagę zasługuje bardzo duża ilość przebywających wron siwych, których naliczyliśmy aż 77.
Było dużo ptaków, a więc dużo okazji i możliwości do fotografowania. Mimo nie najlepszej pogody i braku światła młodzi adepci ornitologii skrzętnie korzystali z tej szansy. Pięknie pozowały mewy, w jednym kadrze mieściły się zarówno mewy siwe, srebrzysta, jaki śmieszki. Na płotach i w okolicznych krzewach kryły się duże stada mazurków, a także kawek i gawronów. A fotograficzne archiwum grupy „Kania” wzbogaciło się o kolejne gatunki: dzięcioła dużego i sikorę ubogą. Kolej na styczniową wycieczkę. Być może tym razem przyjdzie nam podziwiać ptaki w ZUOK-u w naprawdę w zimowej scenerii.
To już 10 lat! Chronimy Mazury...
Jubileusz 10-lecia Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów Komunalnych w Spytkowie
Zakład Unieszkodliwiania Odpadów Komunalnych w Spytkowie, jako kluczowy element kompleksowego systemu gospodarki odpadami, realizowanego przez Mazurski Związek Międzygminny, funkcjonuje już 10 lat. Z tej okazji 4 grudnia w hotelu Europa w Giżycku odbyło się uroczyste spotkanie podsumowujące działalność przedsiębiorstwa.
Zakładowy bocian nie odleciał
Sylwetka z długimi nogami i pokaźnym dziobem
To się porobiło! Wrześniowy liść na drzewie już powoli żółknie, a na terenie ZUOK-u jeszcze jedna sylwetka z długimi nogami i pokaźnym dziobem. O tej porze powinno pozostać po nich jedynie wspomnienie. A tu realny bocian – z krwi i kości. Coś mi się wydaje, że z tym nieszczęśnikiem będzie jeszcze wiele kłopotu i zamieszania. Najwyraźniej nie załapał się w tym roku na bilet lotniczy do Afryki!!!
UZIEMIONY NA STARCIE
Nie załapał się do tej pory, a wydaje się, że sprzedaż wszelkich biletów w tym sezonie dla bocianów została już zakończona. To ptaki, których wędrówki są wyjątkowo punktualne i określone ściśle w kalendarzowym porządku. Wszystko ze względu na warunki pogodowe, z których korzystają te ptaki. Bociany wykorzystują kominy ciepłego powietrza, które wynoszą ich wysoko i dzięki którym mogą szybować oszczędzając energię. Najwidoczniej takie warunki pojawiają się w ostatniej dekadzie sierpnia i wówczas wszystkie boćki, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znikają z naszego mazurskiego krajobrazu.
Tym razem jeden z boćków został uziemiony i nie podjął wędrówki. Dlaczego akurat temu się nie udało zabrać z ekipą, znajomymi i rodziną? Dlaczego nie dołączył do sejmikujących, zbierających się do wędrówki innych bocianów z okolicy? Dlaczego pozostał na terenie zakładu zamiast w tym momencie (na początku września) z góry podziwiać piękne widoki zachodniej Europy? Tu trzeba szybko spieszyć ze słowami obrony naszego bohatera. Przedłużony pobyt bociana na terenie składowiska to nie wyraz jego lenistwa, lekceważenia czy wygodnictwa. To także nie zachcianka, wymysł czy ekstrawagancja. Ten konkretny bociek po prostu nie miał żadnego wyboru. To zupełnie wyjątkowa historia, która mogłaby stanowić scenariusz na całkiem ciekawy film. Ale najlepiej zacząć od początku…
GNIAZDA W ZAKŁADZIE
Żeby łatwiej było przedstawić wszystkie zdarzenia od początku do końca warto by było nadać jakieś imię dla naszego długonogiego bohatera. Z racji miejsca urodzenia myślę, że całkiem zręcznym pseudonimem będzie Kompuś (w końcu przyszedł na świat w gnieździe na budynku kompostowni). Tak, to będzie opowieść o małym, a nawet bardzo małym i jeszcze bardziej bezbronnym i nieświadomym stworzeniu. Kompuś przyszedł na świat dopiero kilka miesięcy temu. W swoim króciutkim żywocie miał sporo szczęścia, ale i jeszcze więcej pecha. Był jednym z pierwszych ptaków, które przyszły na świat na terenie zakładu.
Już w poprzednim roku dorosłe ptaki testowały możliwość założenia swoich gniazd w oparciu o infrastrukturę tego uprzemysłowionego skrawka terenu. To miał być przełomowy i historyczny zwrot w dziejach lokalnych boćków – lokum tuż przy składowisku, a więc tuż przy żarciu, żeby nie powiedzieć, przy korycie. Wygodnictwo, komfort, a jednocześnie kontrowersje. Jak się odnieść do nowych wyborów bocianów, które porzuciły tradycyjną skłonność osiedlania się w malowniczym krajobrazie wiosek, łąk i pól? Czy to się godzi, a przede wszystkim nie szkodzi? Czy tego typu całodobowa stołówka tuż przy gnieździe to pokusa dla rodziców i wygoda, która eliminuje potrzebę szukania pokarmu naturalnego i pełnowartościowego dla młodych ptaków? Pytań przybywało w tym samym tempie, co bocianich gniazd na stelażu urządzeń kompostowni. Jednak w ubiegłym roku żadne jajo nie wylądowało w uwitych pieczołowicie konstrukcjach, co pozwalało przypuszczać, że teren zakładu to tylko poligon doświadczalny dla początkujących, przyszłych rodziców. Nic z tego, co się odwlecze to nie uciecze, jak mawia staropolskie porzekadło. W tym sezonie żarty i wszelka prowizorka się skończyły. Bociany postanowiły pójść na całość i w dwóch z sześciu utworzonych gniazd pojawiły się pisklęta.
NARODZINY NIE W PORĘ
Pionierska para, która jako pierwsza zdecydowała się na ten ruch z powodzeniem odchowała dwójkę maluchów. W pewnym momencie z gniazda wyglądały trzy głowy, ale jeden z młodych najwidoczniej nie przeżył. W drugim gnieździe na świat przyszły dwa bocianki, jednym z nich była właśnie Kompuś. Niestety był to, jak na bociany, bardzo późny lęg. Młodziaki zaczęły być widoczne w gnieździe dopiero w połowie wakacji. Trudno powiedzieć, co było przyczyną tych opóźnień. Może to brak doświadczenia rodziców, a może wynik jakichś komplikacji w pierwszej fazie sezonu lęgowego. Od początku jednak sytuacja młodych ptaszków wydawała się trudna. Od wyklucia bociany potrzebują ok 70 dni, aby się w pełni odchować i być w miarę samodzielnymi ptakami. Ale do tego czasu zdecydowanie potrzebują troskliwej opieki w pełnym zakresie przez 24 godziny na dobę. Rodzic jest więc niezbędny i nie do zastąpienia.
Podczas mojej wizyty w zakładzie tydzień później zauważyłem w gnieździe już tylko jednego małego boćka. Być może rodzice pozbyli się jednego pisklaka, wiedząc, że nie dadzą rady w porę odchować potomka. U bocianów takie zachowania zdarzają się dosyć często. Jednak Kompuś dalej tkwił w swoich pieleszach licząc, że uda mu się ten nieco beznadziejny wyścig z czasem. U bocianów liczy się punktualność i terminowość. Swoje wędrówki rozpoczynają jakby z zegarkiem na skrzydle. Jak przychodzi ich czas nic się nie liczy, a przynajmniej mało co i mało kiedy. Bywają wtedy przypadki pozostawiania i porzucania swoich nieodchowanych w pełni i niesamodzielnych młodych. Tak się niestety stało i tym razem. Osamotniony maluch pewnego dnia został sam. Na próżno wyglądał rodziców z pokarmem, a także wodą, co w upalne dni jest koniecznością. Jego los w normalnych warunkach byłby przesądzony. Ptaszek szybko słabł i tylko kwestią czasu było jego rychłe pożegnanie z dopiero co poznanym światem.
PRACOWNICY NA MEDAL
Jednak w takich momentach bociany białe korzystają ze swojego zwyczaju gnieżdżenia się w pobliżu siedlisk ludzkich. Na pustkowiu i odludziu może jest komfort spokoju, ale zwierzęta muszą liczyć tylko na siebie. W przypadku bocianów w obliczu nieszczęść i niepowodzeń zwykle do akcji wkracza człowiek. Stąd bardzo często młode, niedoświadczone, chore czy kontuzjowane boćki trafiają do ptasich klinik i azylów. Tym razem również Kompuś doświadczył interwencji dwunożnych przyjaciół i sympatyków. Tu z pomocą przybyli czujni i bystrzy pracownicy zakładu, którzy dostrzegli słabą kondycję oczekującego malca i przedłużającą się niebezpiecznie nieobecność dorosłych ptaków na całym terenie ZUOK-u. Nastąpiła szybka reakcja i interwencja. Ptak został zdjęty z gniazda i napojony. Po pewnym czasie Kompuś zaczął powoli wracać do sił. Jednak nadal nie nauczył się latać, więc o podążaniu za rodzicami mowy nie było. Mimo osamotnienia i braku doświadczenia młody bociek z dnia na dzień radził sobie coraz śmielej i sprawniej. Widziano nawet, jak gdzieś upolował mysz, a już zupełnie swobodnie żerował sobie na składowisku.
Teraz mamy już wrzesień. Właśnie wczoraj wróciłem z odwiedzin u Kompusia. Chodził sobie swobodnie wśród mew, odpoczywał, wygrzewając się w ciepłym jeszcze słonku. Gdy się do niego zbliżyłem uciekał szybkim krokiem. Jednak gdy naciskałem go jeszcze bardziej uporczywie, rozprostował skrzydła, zamachał gwałtownie, po czym uniósł się w powietrze i nisko nad ziemią poszybował kilkaset metrów na drugi koniec zakładu. A więc umiejętność latania Kompuś już ma opanowaną.
Wszystko jednak wskazuje na to, że młody bocian pozostanie na zimę w ZUOK-u. To wielka odpowiedzialność dla mnie, dla pracowników zakładu, żeby zapewnić opiekę i pożywienie w czasie zimy oraz dla Młodzieżowej Grupy Badawczej Ptaków Wysypisk „Kania”, żeby wymyślić imię dla naszego młodego bociana, gdyż Kompuś to nie jest zbyt błyskotliwy pomysł. Miejmy nadzieję, że ta historia zakończy się jak w bajce i będzie można zwieńczyć całość tendencyjnym, aczkolwiek przyjemnym - „a potem żył długo i szczęśliwie…”!!!