DWA OBLICZA KANI RUDEJ
Ptaki też bywają pełne sprzeczności i dwuznaczności. Można być wspaniałym, drapieżnym ptakiem majestatycznie szybującym wśród przestworzy, a jednocześnie grzebiącym na wysypiskach odpadów niczym przeciętny ptasi kloszard. Można być wspaniałym konstruktorem strategicznie usytuowanego w ustronnym miejscu własnego gniazda, a jednocześnie ciągnąć do swojego „mieszkanka” przypadkowe śmieci niczym przeciętny amator promocji marketowych. Można być niepowtarzalną i budząca grozę kanią rudą, a jednocześnie bezradną i przeganianą przez kruki...kanią rudą!
GROŹNY ŚMIECIARZ
Od kwietnia znaczenie i ranga Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów Komunalnych w Spytkowie znacznie spektakularnie wzrasta. Nie oznacza to jednak jakiejś dzikiej nadprodukcji śmieci przez lokalną społeczność, choć w okolicy Świąt Wielkanocnych odpadów, resztek i pozostałości może być zdecydowanie więcej. W tym przypadku to popularność zupełnie inna – ornitologiczna. W tym czasie na terenie zakładu pojawiają się pierwsze kanie rude i będą się tam kręcić systematycznie aż do końca sierpnia. A trzeba czym prędzej wyjaśnić, że taka kania ruda to nie jest jakiś tam przypadkowy gołąb, czy kawka. To jeden z gatunków, który rozpala emocje, budzi zainteresowanie i przyprawia o gęsią skórkę niejednego miłośnika ptaków, szczególnie amatora szponiastych. To ptak nieliczny i występujący nierównomiernie na terenie kraju. Są miejsca w Polsce, gdzie na próżno można wypatrywać na niebie charakterystycznej sylwetki kani rudej. Szacuje się, że krajowa populacja liczy ok 1,5 – 1,9 tysiąca par, a większość z nich żyje na Pomorzu Zachodnim, Warmii i Mazurach. I to właśnie paradoks, że taką rzadkość i w pewnym sensie rarytas ornitologiczny możemy z łatwością zlokalizować w pobliżu hałdy z odpadami. To tam po raz pierwszy w młodości zobaczyłem te ptaki, kiedy jeszcze w miejscu teraz funkcjonalnego i prężnie działającego zakładu znajdowało się półdzikie i słabo kontrolowane wysypisko. Oznacza to tylko jedno, że kanie rude od lat zadomowiły się w okolicy, a takie miejsca z dostępem do resztek i odpadów są dla nich wyznacznikiem atrakcyjności danego terenu. Dodać jednak należy uczciwie, że poza bonusem w postaci możliwości korzystania z dobrodziejstw zakładu, krajobraz w okolicy Spytkowa spełnia wszelkie pozostałe wymogi dla tych ptaków. Kania ruda szczególnie preferuje mozaikę, miszmasz i zróżnicowanie, czyli po prostu najlepiej jeśli łąka graniczy z laskiem, lasek z polem, a na polu jeszcze śródpolne zadrzewienia, obok których rozlewiska i znowu łączka, za którą pole z granicą lasu tuż obok jeziora itd. Nie samymi śmieciami kania żyje, musi być jeszcze strefa ustronna i zamaskowana na założenie gniazda oraz rozległe tereny do prawdziwych polowań, jakie przystoją każdemu liczącemu się ptasiemu drapieżnikowi. Choć kania to oportunista pokarmowy – jak nie upoluje czegoś konkretnego to i padliną się zadowoli, rozjechanym na szosie nieszczęśnikiem, a czasem i odpadkami z naszych stołów. Taki to ptak o dwóch obliczach – groźna kania i żebrząca ruda!
Z KURCZAKIEM NA KANIE
Ile to razy człowiek dla tych ptaków głupiego z siebie zrobił! Obserwowałem i obserwuję kanie rude w ZUOK-u już od dobrych kilku lat. Niemal podczas każdego mojego przyjazdu między kwietniem, a sierpniem przy kilkugodzinnym pobycie i obserwacjach na niebie pojawiała się charakterystyczna smukła sylwetka z długimi skrzydłami i równie wydłużonym i wciętym ogonem. Nie zawsze kanie rudą można szybko i poprawnie oznaczyć. Czasami z daleka, patrząc pod słońce można ja pomylić z zaglądającą również do ZUOK-u kanią czarną. „Rudzielec” jednak ma bardziej intensywnie ubarwione upierzenie, rdzawobrązowy ogon oraz widoczne duże białe plamy na spodniej stronie skrzydeł. Dodatkowo z reguły ten ogon kani rudej jest bardziej wcięty, ale ta cecha czasami może być myląca. Wracając do mojej głupoty! Po wielogodzinnych obserwacjach z daleka tych ptaków zauważyłem, że mają specyficzny sposób żerowania. Najczęściej kręcą się i krążą nad placem i odpadami, by po chwili zapikować i w locie porwać coś z podłoża. Bywają to zwykłe śmieci, kawałki folii, papieru, a czasem jednak jakaś odrobiona mięsa. Nigdy jednak, albo prawienie nigdy nie lądują na ziemi wśród śmieci, jak robią to inne ptaki, choćby też drapieżne myszołowy. Pomyślałem, że może nie ma tam nic na tyle interesującego i dużego, by na dłuższy czas przykuć uwagę tych ptaków. A bardzo mi zależało na ich zatrzymaniu na podłożu przez dłuższy czas, żeby zrobić takie zdjęcie w pozycji tete-a-tete, czyli twarzą w twarz (albo nosem w dziób). Postanowiłem przygotować coś większego, coś co by skusiło i przyciągnęło drapieżniki. W tym celu wybrałem się do lokalnego supermarketu i kupiłem całego kurczaka. Oczywiście takiego oskubanego z wypatroszonymi wnętrznościami, takiego, który od raz mógłby wylądować w piekarniku. W drodze na składowisko pomyślałem sobie, że ten kurak wcale nie jest na tyle duży, żeby kania nie mogła go „capnąć” z powietrza, tak jak pozostałych frykasów z placu. A wówczas nie dosyć, że szybko straciłbym przynętę, to i ptak by się najadł do syta i zrezygnował z dalszych poszukiwań. Postanowiłem zatem przywiązać go sznureczkiem i trzymać swój zakup z działu mięsnego na postronku, tak jak Pawlak swojego kabana w kultowej komedii „Nie ma mocnych”. Nie będzie mógł zabrać swojego dania na wynos, to będzie musiał się zatrzymać i spożyć bezpośrednio w „lokalu”. Jedną stronę sznurka przytwierdziłem do drobiowego kikutka, a drugą do słupka znajdującego się na placu składowiskowym. Sam szybko ukryłem się nieopodal maskując się dokładnie w śmieciowym krajobrazie. Oczywiście z tego eksperymentu nic nie wyszło. Gdy kania ruda zlatywała zainteresowana kurczakiem przeganiały ją z determinacją kruki. Te z kolei bały się zbliżyć do przynęty, gdyż od początku widziały tam moja osobę i cały czas miały świadomość, że jestem przyczajony nieopodal. Czerwcowe południe paliło słońcem otwartą przestrzeń. Czułem się jak rozbite jajko na patelni, a obok powoli podgrzewała się potrawka z kurczaka. Po kilku godzinach zrezygnowałem z dalszego oczekiwania, a kurczak od żaru słonecznego zrumienił się jak w dobrze nagrzanym piekarniku. Jednak mimo tej obróbki termicznej nie zabrałem pieczystego do domu. Uwolniłem tylko z niewoli pozostawiając na placu łakomy kąsek rozpalający zmysły niejednego ptasiego głodomora. Już myślałem o ulepszeniu tego eksperymentu, analizowałem popełnione błędy. Kolejne próby były już w zasadzie zaplanowane, ale w ostatniej chwili te wszystkie dziwne pomysły wybiła mi z głowy żona, która zasugerowała, że jeżeli codziennie będę donosił ptakom świeże kurczaki z masarni to szybko pójdziemy z torbami. I to od razu do miejsca, w którym prowadziłem obserwacje kań rudych, kruków i niezjadanych kurczaków.
SZMATKI DO GNIAZDA
Dziwne są te kanie, ale jednocześnie intrygujące. Wydaje się, że okolica zakładu w Spytkowie jest zasobna w pożywienie i spełnia wszelkie wymogi tych ptaków. Są oczka wodne, łąki, pola, większe lub mniejsze zadrzewienia, a wszystko to pofragmentowane, poszatkowane, postrzępione. Krajobraz zróżnicowany i bogaty. Wszystko to sprzyja penetracji, możliwości zdobywania pożywienia, a także sposobności do izolacji i odpoczynku. Miejsc odpowiednich do założenia gniazd też jest całe mnóstwo. Dookoła aż roi się od niewielkich lasów i bardziej rozbudowanych śródpolnych, czy łąkowych zadrzewień, do których człowiek praktycznie nie zagląda. Wszystko przez trudny dostęp, gęsty podszyt, czy też podmokłe lub zabagnione fragmenty. A więc bezpośrednio z gniazda na żerowiska mają w linii prostej minimalne odległości. Mimo wszystko ich stała, systematyczna i regularna obecność przy składowisku z odpadami wskazuje, że stawiają w dużym stopniu i opierają się też na tym pożywieniu łatwiej dostępnym. Na placu można nie tylko coś znaleźć, ale można też coś komuś odebrać. Duży ruch, duże ilości ptaków, zmienność i intensywność dostępnego pożywnia – to wszystko oddziałuje na wyobraźnię kań rudych. Śmietnisko przydaje się jeszcze do innych względów. Nie wiadomo dokładnie dlaczego, ale ptaki te bardzo chętnie „dekorują” sobie gniazda znalezionymi przedmiotami, które jednak w naszym mniemaniu średnio się nadają do ozdoby. Mówiąc szczerze kanie ciągną byle jakie śmieci i odpady, które im w jakiś sposób wydają się atrakcyjne. Ptaki te przeważnie co roku budują nowe gniazda. W niektórych przypadkach jednak korzystają z tych samych. Najchętniej zakładają gniazda na sosnach, lokując je w rozwidleniu pnia, bądź na bocznych gałęziach na wysokości ok. 20 metrów nad ziemią. Oczywiście zdarzają się również gniazda na innych drzewach. Nie są to zbyt duże konstrukcje, ich wysokość wynosi ok. 50 cm, a średnica nieco przekracza tą wartość. Wyściółkę stanowi miękka roślinność … oraz śmieci. Czego to nie znaleziono w gniazdach kani rudych. Były szmaty, folie, opakowania po czteropakach piwa, a nawet niedopałki papierosów. Taka forma zbieractwa i kolekcjonerstwa nie zawsze spełnia swoją pozytywną rolę. Domyślam się, że te gromadzone odpadki mogą w jakimś stopniu wzmacniać konstrukcje, poprawiać wygodę, pełnić role izolacyjne, jednak słyszałem też o przypadkach zaplątania się młodych ptaków w zawleczone przez dorosłe ptaki sznurki, folie i inne odpadki. Ale my możemy sobie tylko pogadać, a przyzwyczajeń, nawyków i strategii kań rudych nie zmienimy. Dla mnie to trochę dobrze, bo mogę do woli obserwować te ptaki kręcące się od kwietnia do września nad zakładem w Spytkowie!