Wydrukuj tę stronę
piątek, 06 listopad 2015 10:42

Odwiedziny Mazurka

Napisane przez Krzysztof Pawlukojć

Mazurek - bliski kuzyn wróbla

Mazurek"Hej mazurki, jak wy cudne" - chciałoby się zaśpiewać spoglądając na sympatyczne, dynamiczne sylwetki tych niewielkich ptaków uwijające się gdzieś w gęstwinie chwastów, krzewów, czy żywopłotów. Szczególnie dla nas, mieszkańców Krainy Wielkich Jezior, powinien być to gatunek flagowy, sztandarowy. W końcu to mazurek z Mazur. Obok ciasta gniecionego na Wielkanoc oraz popularnego tańca ludowego to jedyny taki mazurek znany na cały kraj - od Bugu po Odrę...

Jednak mazurki mogą kojarzyć się z naszym regionem tylko z nazwy. Tak samo jak u nas liczne są i w każdym zakątku naszego kraju. Skolonizowały nawet niemal całą Europę i Azję, poza północnymi krańcami. Tak więc monopolu na mazurki nie mamy i pewnie mieć nie będziemy. A skąd się więc wzięła i na jakiej podstawie utrwaliła właśnie taka, polska nazwa tego gatunku? Nie mam pojęcia. Tak samo jak trudno wyjaśnić nazwę łacińską - Passer montanus - co w dokładnym tłumaczeniu oznacza wróbla górskiego. Tymczasem mazurki zasiedlają niemal wszystkie tereny, poza wysokimi górami.
Coś miłego i ujmującego tkwi w naturze mazurków. To bliscy kuzyni wróbli, jednak unikają miejskiego zgiełku, tłumów ludzi, ruchliwych ulic, targowisk, centrów handlowych itp. A przecież w takich miejscach typowy "wróblak" czuje się jak ryba w wodzie. Tam jest dynamika, walka, balansowanie na granicy możliwości, strachu i bezpieczeństwa. Trzeba być cwaniakiem, bystrym, śmiałym, przebojowym. Musisz się przebić, wypłynąć, utrzymać. Czy jesteś wróblem, czy człowiekiem, realia funkcjonowania w wielkich aglomeracjach miejskich są zbliżone.

Tymczasem dla mazurków takie szalone życie jest nie do przyjęcia. To typ ptasich "wieśniaków", obszarników, rezydentów terenów rolniczych. To skrzydlaty i dziobaty odpowiednik z gatunku "Village People". A kontakt i sąsiedztwo z człowiekiem? Jak najbardziej, ale z całym dobrodziejstwem inwentarza - z oborami, stodołami, przydomowymi ogródkami, a także bocianimi gniazdami. Tam poczciwy, przeciętny mazurek czuje się najlepiej. Jest przestrzeń, jest spokój, są warunki do żerowania i do gniazdowania. Nie da się ukryć, że niektóre mazurki zaglądają również do miast, ale z reguły trzymają się peryferyjnych części, obrzeży, ustronnych osiedli, czy ogródków działkowych.
W takich miejscach często stykają się ze swoimi kuzynami - miejskimi wróblami. I nie jest to wcale łatwe sąsiedztwo. Mazurki są mniejsze, cichsze, spokojniejsze. Taki mazurek to zaledwie 2/3 wróbla. Jak rywalizować z agresywniejszymi, silniejszymi, waleczniejszymi ptakami? W dodatku trzeba funkcjonować na tej samej płaszczyźnie. To wspólna pogoń za tym samym pożywieniem, schronieniem, odpowiednim miejscem do założenia gniazda. Szczególnie trzeba się przyłożyć do tego ostatniego zadania. W końcu czas szybko mija, a sezon lęgowy nie trwa wiecznie. W dodatku konkurencja jest rozbudowana. Zarówno wróble, jak i mazurki zakładają swoje gniazda w szczelinach budynków, pod dachami, w dziuplach, budkach i wszelkich otworach, gdzie pomieści się ptak i jego przyszłe potomstwo. Oba gatunki są dosyć podobne do siebie. Jednak mazurki wyróżniają się brązową czapeczką (u samców wróbla jest ona szara) oraz białymi policzkami z charakterystyczną czarną plamką.

O niewielkich szansach rywalizacji mazurków z wróblami mogłem osobiście przekonać się w czasie tej wiosny... na własnym balkonie. Od kilku sezonów jesteśmy z żoną szczęśliwymi posiadaczami dodatkowego pokoju doklejonego do naszego m-3. Projektantami i wykonawcami całego przedsięwzięcia była para jaskółek oknówek. Nie jestem pewien, czy konsultowały tą samowolę budowlaną z naszą spółdzielnią, ale szczęśliwie ta ptasia rozbudowa ostatecznie nie wypłynęła na wysokość opłat. Jednak jaskółki użytkują swoją nieruchomość tylko od maja do września. W pozostałych terminach pustostan ten kusi innych chętnych rezydentów. Wczesną wiosną jaskółczym pokojem do wynajęcia zainteresowała się właśnie para mazurków. Jaka była radość, jakie podniecenie... Wspaniałe i bezpieczne miejsce do założenia gniazda, w dodatku pod czujnym okiem miłośników ptaków. Mazurki widocznie to wiedziały i wyczuwały to przez pióra, gdyż wydaje mi się, że na nasz widok jakby się uśmiechały i kiwały na powitanie głowami. Były czujne, ale nie płochliwe. On od rana pilnował siedząc na poręczy balkonu i nieustanie wyśpiewywał swoim donośnym, ćwierkającym głosem akt własności.

Mimo mojej niewątpliwej sympatii do mazurków były momenty, szczególnie o piątej rano w niedzielę, kiedy miałem ochotę rzucić kapciem w stronę tego niestrudzonego śpiewaka. Ona z kolei jak szalona nosiła do gniazdka wszystko co niezbędne, moszcząc je piórkami, puchem. Urządzała, sprzątała, czyściła... wszystko po to, aby wprowadzić się jak najszybciej. Niestety, ale plany mazurków z góry były skazane na porażkę. W końcu już za tydzień lub dwa na horyzoncie powinny pojawić się sylwetki szybujących, pełnoprawnych właścicieli. W konfrontacji z dynamicznymi i zdeterminowanymi jaskółkami mazurki z pewnością nie miałyby większych szans. Jednak i do tego nie doszło. Pewnego poranka zbudził nas odgłos zupełnie inny niż zwykle. Tym razem nie był to monotonny ćwierkot szczęśliwego i dumnego mazurka. To był przeraźliwy terkot w połączeniu z wieloma pojedynczymi ostrymi, alarmującymi głosami i furkotem skrzydeł. Awantura, gniew, nerwy i ... rozpacz. Para wróbli w dosyć bezkompromisowy sposób eksmitowała z jaskółczego gniazda bezsilne mazurki. W przyrodzie nie zawsze funkcjonuje zasada "kto pierwszy ten lepszy". Na pocieszenie mazurkom mogę dodać, że idylla wróbli również nie trwała zbyt długo...

Teraz z kolei wiadomo dlaczego teren ZUOK-u jest dla mazurków niemal bezcenny. Wprawdzie huczy maszyneria, wprawdzie jest ruch, masa, maszyna. Wprawdzie są ludzie, a nawet kruki i wrony. Nie ma natomiast wróbli. Sam to sprawdziłem - nie ma ani jednego. A miejsc na założenie odpowiedniego "mazurkowego" gniazdka nie brakuje. W końcu ile na terenie takiego sporego zakładu może być wnęk, szczelin, dziur i otworów w budynkach? Zdaję sobie sprawę, że zakład "pachnie" nowością, a Pan Prezes na bieżąco załata każdą ewentualnie powstałą dziurę, jednak sprytne ptaki nie potrzebują wiele. Wystarczy otworek o średnicy 3,3 cm i szczęście w pełni!
Dodatkowo na terenie zakładu mazurki nie maja prawa czuć głodu. Owadów, którymi się żywią w sezonie wiosenno - letnim, w takich miejscach nie brakuje. Mazurki nie są typem szperaczy, które buszują wśród odpadów. Dlatego chętniej trzymają się w zabetonowanej i wyasfaltowanej części zakładu. W dodatku w czasie lęgów zdecydowanie preferują anonimowy i skryty żywot.

Co innego jesienią, kiedy wypełnią swoje wszystkie rodzicielskie obowiązki (mazurki w sezonie odbywają dwa, a czasem nawet trzy legi). Wówczas zbierają się w większe stadka i wspólnie koczują, hulając po okolicach. Razem żerują, przemieszczają się, ostrzegają wzajemnie. Jesienią grupka mazurków stanowi jeden zrównoważony organizm. Tym razem przestawiają się na inny pokarm - bardziej wegetariański, a konkretnie nasienny. Mogłoby się wydawać, że w tym czasie ich sylwetki bezpowrotnie znikną z zakładowego krajobrazu. Nic z tych rzeczy. Dopiero jesienią mazurki są tu widoczne i ekspansywne. Uganiają się w grupach na trasie od płotów i ogrodzeń do placu składowiskowego i z powrotem. A czegóż to one jesienią szukają wśród odpadów i śmieci - zapyta człowiek logicznie rozumujący. Tu niespodzianka! Obszar wysypiska o tej porze roku nie wygląda tak samo. To nie jest już śmieciowa pustynia. Na zachowanych, podmokłych fragmentach placu bujnie wzrosły do góry zielone chwasty i inna dziko rosnąca roślinność. To w tej chwili prawdziwa mazurkowa dżungla, oaza, dająca schronienie i zapewniająca ptasie papu.

Podążałem pieszo za stadem mazurków, które zapadło w zielonej części placu. Cichutko skradałem się z ciężkim aparatem w ręku. Wystarczyło jednak, że butem zawadziłem o byle szeleszczącą reklamówkę i cała grupa ptaszków, jak z procy wystrzeliła do góry. Nie uciekły jednak daleko, szkoda porzucać takie miejsce. Przeleciały kilkanaście metrów, po czym wylądowały po drugiej stronie "wysypiskowego buszu". Taka sytuacja powtarzała się jeszcze wielokrotnie, ja jednak nadal cierpliwie podążałem za mazurkami z lewej strony do prawej i na odwrót. W końcu ptaki miały dosyć tych szachów i dyndając na wiotkich chwastach zajęły się codzienną toaletą upierzenia. Niektóre zaś zeskoczyły i bezpośrednio na ziemi poszukiwały pogubionych i wytrząśniętych z roślin nasionek. To była chwila dla mnie, czyli fotoreportera!
Tropiąc mazurki po placu składowiskowym moją uwagę przykuła duża ilość piłek walających się wśród odpadów. Normalnych piłek - kulistych, skórzastych, pompowanych. Takich, za którymi nogi "zbiegałem" w dzieciństwie. Czyżby w dzisiejszych czasach wśród młodzieży e-piłki, czy piłki interaktywne wyparły te staroświeckie, tradycyjne, dmuchano ? turlane. Jeżeli tak, to na kolejnego Lewandowskiego będziemy musieli poczekać więcej niż pięćdziesiąt lat. Ja tego raczej nie dożyję, mazurki na pewno. To ptaszki o krótkim "żywociku", na które czyha wiele niebezpieczeństw z mroźną zimą na czele. Podobno rekordzista dożył nawet dwunastu lat, ale znaczna większość nie dobija nawet do dwunastu miesięcy. Warto więc, szczególnie w czasie ostrej zimy, wspomóc mazurki. Pokarmić, użyczyć schronienia, a wtedy gwarantuję, że ptaki odwdzięczą się "szerokim" uśmiechem. Tak, jak para wiosennych mazurków na moim balkonie...

1.jpg 2.jpg 3.jpg

4.jpg 5.jpg 6.jpg

7.jpg 8.jpg